194 dni. Dokładnie tyle trwała przerwa w rozgrywkach Futbol-Areny, począwszy od meczów barażowych o prawo do gry w Lidze A, a skończywszy na otwarciu sezonu 2020. W historii naszej ligi jeszcze nigdy nie trzeba było czekać aż tyle na kolejne spotkanie, ale i czasy zastały nas absolutnie wyjątkowe. Tym bardziej cieszy, że po wielu z zawodników widać było ogromny głód gry i tęsknotę za normalnością.

Jako organizatorzy dołożyliśmy wszelkich starań, żeby rozgrywki przygotować dla Was w formie zarówno bezpiecznej, jak i atrakcyjnej. Dobrze było znów zobaczyć tych wszystkich, którzy zwykli odwiedzać nas i tworzyć atmosferę na Wojska Polskiego czy Rydygiera. Kilku z zawodników podpytaliśmy, jak odczuli powrót do gry po tak długiej przerwie oraz czy w tej całej sytuacji – jako główni aktorzy widowiska – mieli poczucie bezpieczeństwa.

Paweł Makuch (Squadra Azzurra): Od razu, gdy pojawiła się możliwość grania na orlikach, rezerwowaliśmy sobie terminy i trenowaliśmy nawet w mniejszych grupach. Zmiana polegała na tym, że nie umawialiśmy sparingów z innymi drużynami, a jedynie graliśmy między sobą, żeby każdy mógł się przygotować kondycyjnie i obyć z piłką. W pierwszym meczu ligowym widać było trochę niedokładności, mieliśmy jeszcze problemy z płynnością, ale mam nadzieję, że wraz z upływem sezonu wrócimy do właściwego rytmu.

To właśnie przygotowania do sezonu mogły stanowić największy problem, ponieważ wprawdzie i tak bywały zespoły, które w poprzednich latach do rozgrywek przystępowały z marszu, to jednak tym razem mocno ograniczone pole manewru mieli ci, którzy w swoich planach stawiali na regularne sparingi. Te – w obecnych okolicznościach – można było rozpocząć dopiero na dwa, trzy tygodnie przed startem sezonu.

Daniel Paprocki (Navita Team): Naszych przygotowań nie było w ogóle. Mecz z Teesomatem był dla nas pierwszym spotkaniem od momentu zakończenia sezonu, więc i nasza dyspozycja była jedną, wielką zagadką. Pod względem fizycznym było ciężko, ponieważ brakowało tlenu, dlatego cieszy nas, że może nasze zwycięstwo nie było piękne, ale wywalczone i resztkami sił daliśmy radę.

Sparingi sparingami, ale prawdziwym problemem w kontekście powrotu do grania mógł być fakt, że od marca wielu z nas miało ograniczone możliwości nie tylko gry w piłkę, ale i aktywności fizycznej w ogóle. Nie każdy miał odwagę i motywację (być może także możliwości) do tego, by przez okres największych obostrzeń postawić na trening indywidualny. Nic więc dziwnego, że pojawiły się wątpliwości, czy wraz ze startem sezonu nie okaże się, że – parafrazując cytat z „Misia” – „nasza władza ma słuszną linię i na toruńskie boiska nie wróci więcej kilogramów obywatela”. Wyszło jednak na to, że i z takiej sytuacji można wyciągnąć plusy.

Marcin Bumbul (Wygrywaj albo Giń): Wiadomo, że w okresie intensywnej pandemii nikt nie miał możliwości potrenować, ale taka przerwa w jakimś stopniu nam pomogła. Dla nas to był taki reset. Mieliśmy ciężki sezon na hali i te dwa miesiące przerwy pozwoliły po części oczyścić atmosferę, na nowo poczuć głód grania. Teraz można w pełni cieszyć się z powrotu.

Sezon 2020 rozpoczął się rywalizacją w Lidze D pomiędzy Wygrywaj albo Giń a Castoramą. W sobotę o 11:00 gwizdek rozbrzmiał po raz pierwszy na boisku przy Rydygiera. Jeśli ktoś miał obawy, czy będzie inaczej, czy będzie jakoś dziwnie, dość szybko można było je rozwiać. Główna różnica polegała na tym, że większość spotkań nie była poprzedzona tradycyjnym przywitaniem, ale na boisku sentymentów już nie było i podczas samej rywalizacji dystans społeczny odchodził w zapomnienie.

Marcin Bumbul (Wygrywaj albo Giń): W naszej drużynie zdanie było raczej takie, że problem został rozdmuchany medialnie. U nas nie znalazł się przypadek zawodnika, który głośno zgłaszałby jakiekolwiek obawy.

Pierwszy weekend nowego sezonu zamykamy zatem ze zdecydowanie pozytywnym nastawieniem. Po tym specyficznym dla wielu okresie także i w temacie futbolu sześcioosobowego można było wrócić do normalności i tym bardziej cieszy, że ponownie skupiamy się na sportowej rywalizacji, a tematem numer jeden nie jest koronawirus.

Daniel Paprocki (Navita Team): W ogóle nie rozmawialiśmy na ten temat. Widzieliśmy, jak zachowują się ludzie. W naszym otoczeniu wszyscy byli zdrowi, nikt nie chorował, tak że nie musieliśmy się martwić. Szanujemy zdrowie swoje i innych, dlatego wszyscy przestrzegaliśmy zasad higienicznych, ale nie było żadnej nerwowości ani sytuacji, żeby ktokolwiek z nas się czegoś obawiał.

I oby tak do końca!

Inne artykuły

Leave a Reply