Rywalizacja o mistrzostwo w Lidze B nie przyniosła niespodzianki. Naszpikowany gwiazdami Mokre Mucha Team stosunkowo pewnie sięgnął po złoto, daleko w tyle zostawiając Navita Team. Bardzo pozytywnym zaskoczeniem okazała się z kolei postawa Promila Turzno, który w dużo mocniejszej niż wcześniej Lidze B ponownie sięgnął po medal.

Powracającemu do Ligi A Mokremu poświęciliśmy już sporo miejsca, ale przy podsumowaniu raz jeszcze warto podkreślić, że to właśnie Michał Muchewicz okazał się królem rynku transferowego przed obecnym sezonem. Do żółto-niebieskiej brygady sprowadził dynamiczne trio Zieliński-Kułacz-Gęgotek, jednak kluczem okazało się podejście tych zawodników. Widać było, że od początku są oni nastawieni na wygrywanie i w połączeniu z bardzo solidną resztą kadry dało to piorunujący efekt. Mimo wszystko krzywdzącym byłoby ograniczanie siły Mokrego wyłącznie do sprowadzonego trio. W statystykach indywidualnych wysoko plasował się bowiem Angelo Stawski, a niebagatelne znaczenie miał też powrót do gry Mirona Szewczyka.

Koniec końców Mokre odsadziło rywali na kilkanaście punktów. W rundzie zasadniczej żółto-niebiescy pozwolili sobie jeszcze na wpadki, gdy po niesamowitym meczu przegrali z Em3dachem (4:5) oraz na koniec z Navitą (3:7). W rundzie finałowej zrewanżowali się jednak za te porażki, a reszcie przypomnieli, że w kwestii złotego medalu nie było ani krzty przypadku. W zasadzie pozostaje teraz postawić pytanie, jak bardzo jeszcze Mokremu uda się wzmocnić przed wiosną i o co będzie w stanie grać w Lidze A, bo wydaje się, że w wewnątrz zespołu panuje wiara, że wśród najlepszych nie będzie trzeba ograniczać się do walki o utrzymanie.

Zasłużone wicemistrzostwo zgarnęli zawodnicy Navita Team, którzy wcale nie ustępowali Mokremu pod względem potencjału. Tu także mieliśmy w kadrze byłych graczy Dynamika (Daniel Paprocki, Marcin Tokarski czy Łukasz Waligóra), których wspierali nawet mocniejsi zawodnicy niż ci w „Mucha Team” – mówimy przecież o takich nazwiskach jak Mateusz Waszak, Nicolae Neagu i Robert Stolarski. W czym tkwiła więc różnica? Widać, że Navita do sezonu podeszła zupełnie inaczej, mniej nastawiając się na wynik, a bardziej na dobrą zabawę we własnym gronie. A że nagromadzenie piłkarskich umiejętności na metrze kwadratowym i tak było duże, to mimochodem udało się wykręcić świetny wynik.

Navita gubiła punkty zdecydowanie częściej niż Mokre, bowiem w całym sezonie raz zremisowała i pięciokrotnie schodziła z boiska jako pokonana. Czasami miało to związek z brakami kadrowymi, a czasami po prostu drużyna Daniela Paprockiego okazywała się być w zasięgu innych ekip z wysokimi aspiracjami. Kosztem teoretycznie słabszych nie potknęła się ani razu, bo nawet przy porażce z Santa Catariną należy uwzględnić, iż po trzy punkty rywala ze strefy spadkowej poprowadził Bartosz Wolski. Teoretycznie w przyszłym sezonie wicemistrz powinien się sprawdzić w Lidze A, aczkolwiek nie jest wielką tajemnicą, że w Navicie trwają dyskusje, czy przyjąć wywalczony na boisku awans.

O ile Mokre i Navita jeszcze przed sezonem były wymieniane jednym tchem w gronie faworytów Ligi B, o tyle obecność Promila Turzno na podium, to bardzo pozytywne zaskoczenie. Owszem, mówimy o wicemistrzu Ligi B1 z poprzedniego sezonu, ale nie ulega wątpliwości, że w tym roku gra w Lidze B była wyzwaniem większego kalibru. Dodatkowo Promil przed tą kampanią stracił swojego etatowego bramkarza, po tym jak Marcin Staniszewski odszedł do Em3dachu.

Strzałem w dziesiątkę w wykonaniu Promila okazały się transfery braci Kulasińskich – Jana i Pawła. Zespół z Turzna „odkopał” młodych bliźniaków, którzy swojego czasu byli wartościowymi elementami Brzozówki, a teraz wnieśli sporo nie tylko umiejętności piłkarskich, ale i zdrowej zadziorności. W połączeniu z dotychczasowymi liderami – Krystianem Zielińskim, Mateuszem Kopaczewski czy Piotrem Ciechackim – otrzymaliśmy mieszankę, która nawet bez nominalnego bramkarza była w stanie postawić się Mokremu oraz ograć Navitę. Promil udowodnił, że drogą do sukcesu może być kolektyw – poza czołową dwójką na przestrzeni całego sezonu był bowiem wyjątkowo solidny i ani razu nie przegrał dwóch meczów z rzędu. Po raz kolejny potknął się jednak na barażu – w zeszłym roku był minimalnie gorszy od Hacomu, teraz od Wulcaru Lulkowo.

Poza medalistami stawkę grupy mistrzowskiej uzupełnili Teesomat YB, Em3dach, Ragazzi oraz Toruń Shore, czyli śmiało można powiedzieć, że pod tym względem nie mieliśmy jakiejkolwiek niespodzianki. Każda z tych drużyn ma jednak powody do niedosytu. Teesomat YB zajął czwarte miejsce, ale po raz kolejny nie poradził sobie w barażu o awans. Zespół Daniela Glinkaua stanął przed trudnym zadaniem, gdyż miał za rywala niezwykle doświadczone Stale Nierdzewne i rywalizację nawiązał tylko w pierwszej połowie. W tym barażu mógł grać też Em3dach, który ma za sobą naprawdę niezły sezon – w kilku meczach pokazał, że wyciągnął wnioski po spadku z Ligi A, ale decydujące starcie z Teesomatem… oddał walkowerem.

Awans do grupy mistrzowskiej okazał się szczytem możliwości dla Ragazzich oraz Toruń Shore. Drużyna Wiktora Smetany szybko straciła szanse na Top4 i bez większej motywacji do wygrywania skupiła się bardziej na szukaniu zgrania przed kolejną kampanią. Z kolei „Shore’y” bardziej niż z rywalami walczyli ze sobą – problemy kadrowe sprawiły, że ekipa Jakuba Adanowicza przegrała wszystkie sześć spotkań w rundzie finałowej, w tym dwa bez wyjścia na boisko.

W grupie spadkowej z każdym kolejnym tygodniem malała liczba wątpliwości. W pierwszej kolejności utrzymanie zapewniły sobie Santa Catarina oraz OpusCapita, którzy już po rundzie zasadniczej mieli bardzo komfortową sytuację. Gra na luzie oraz pomoc Bartosza Wolskiego sprawiły, że klasyfikację strzelców udało się zdominować Tomaszowi Kotowskiemu, który był bliski przekroczenia bariery 50 trafień. W samej tylko rundzie finałowej zanotował 21 bramek. Do bezpiecznej strefy w ostatniej kolejności dołączył AZP Feniks.

Gra o utrzymanie również nie przyniosła większych emocji. Sezonu nie ukończył Wiscop Toruń, a na kilka kolejek przed końcem ze spadkiem musiał pogodzić się Markus Kerr Moda Męska. Na przestrzeni całego roku faktycznie były to dwa najsłabsze zespoły w stawce. Zaskoczeniem in minus są w tym wszystkim losy barażowiczów, ponieważ Impact Obrowo i Jordanki SabBud na ten  moment lądują w Lidze C. O ile porażkę obrowian z The Power Team można tłumaczyć skrajnie osłabionym składem, o tyle Jordanki nie mają już takiego usprawiedliwienia na przegraną z OK Serwis Toruń.

Inne artykuły